Czy rodzic może przyjść na ustawienie z problemem dorosłego dziecka?

Jakiś czas temu pisałam, że „te najtrudniejsze dzieci kochają najmocniej” – tekst o tym, że jako rodzice najpełniej możemy pomóc dzieciom zwracając się ku swoim osobistym i rodowym obciążeniom. Po tym tekście zadzwoniła do mnie pewna pani pytając, czy to dotyczy tylko małych dzieci, czy można też coś zrobić, kiedy dziecko jest dorosłe.

Zostałam z tym pytaniem na dłużej, zwłaszcza, że wiele razy już je sobie zadawałam. W środowisku ustawiaczy zdania są podzielone.

Jest podejście, w którym nie ustawia się spraw dorosłych dzieci. Czyli np. matka, która przychodzi na ustawienia, bo jej dwudziestoletnia córka bierze narkotyki, ma depresję albo inne problemy, może usłyszeć, że córka sama musi znaleźć siły i sama przyjść na ustawienie. W tym podejściu jest założenie, że kiedy rodzic chce pracować z problemami dorosłego dziecka to być może chce kontrolować jego życie i jednocześnie osłabia dziecko, odbierając mu siłę do wzięcia odpowiedzialności za własne życie. I jest w takiej odmowie ustawienia głęboka mądrość. Trudno nie zgodzić się z tym podejściem. A ja nie wiem. Nie spieszę się z odpowiedziami, nie podążam utartymi ścieżkami, zazwyczaj przyglądam się różnym tematom długo, zanim określę swoje zdanie na dany moment.

Sama wielokrotnie uczestniczyłam w przeogromnych ustawieniach prowadzonych przez moich nauczycieli Gerharda Walpera i Wolfganga Deußera, którzy zgadzali się poprowadzić ustawienie dla rodzica dorosłego (czasami nawet bardzo dorosłego) dziecka, kiedy temat dotyczył właśnie dziecka. Żaden z nich nigdy nie odmówił (przynajmniej ja nie byłam tego świadkiem).

Jeżeli rodzic przychodzi na ustawienie, to być może świadomie lub nie mówi po prostu „Jestem gotowa/gotowy popatrzeć tam, gdzie to moje dorosłe dziecko patrzy, jestem gotowa/gotowy podążyć tam, dokąd coś trudnego w naszej historii zabiera nasze dziecko”. Dobrym przykładem jest sytuacja, gdzie u rodzica jest nieprzeżyta żałoba, np. po nienarodzonym dziecku. Im bardziej rodzic wypierał ból i nie mógł zgodzić się wewnętrznie na tę stratę, tym bardziej ktoś inny (często tym kimś jest po prostu inne, żyjące dziecko) tam podąży. Może płacić swoim życiem na różne sposoby – to może być chociażby uzależnienie albo choroba. Załóżmy, że taki rodzic sam z siebie, dla siebie, nie przyszedłby na ustawienie, nawet jeśli w życiu jest mu ciężko. Jednak jest w stanie przyjść na ustawienie, żeby zrobić coś dla tego dorosłego dziecka, którego los tak go zasmuca i niepokoi. I może się po prostu okazać, ze to dorosłe dziecko patrzy wewnętrznie na swoje nienarodzone rodzeństwo i będzie to robić tak długo, dopóki rodzic sam w ustawieniu tam nie podąży. Co by się stało, gdybym odmówiła w takiej sytuacji ustawienia? Czy nie postawiłabym się na miejscu osoby, która wie lepiej, na co ktoś jest gotowy, jakie ma motywy, musiałabym być może uznać, że to potrzeba kontroli a nie troska kieruje rodzicem, itd.

Tak sobie myślę, ze niezależnie od tego, czy nasze dzieci są małe czy duże, zawsze są naszymi dziećmi. I może to nie koniecznie chodzi o to, że rodzic chce odebrać dorosłemu dziecku jego los, nie jest w stanie tego losu wytrzymać, w ten sposób pozbawiając dziecko możliwości wzrostu. Jedną rzeczą jest dla rodzica zgodzić się wewnętrznie na to, że dziecko ma swój własny los, swoje własne doświadczenia, i zaufać, że dziecko sobie poradzi. I to jest pierwszy krok do tego, żebyśmy, jako rodzice dorosłych dzieci mogli dla nich cokolwiek zrobić. A drugą rzeczą, zazwyczaj wpisaną w bycie rodzicem, niezależnie od tego, jak stare jest dziecko, jest przejmowanie się jego losem. Rodzic często i tak do końca swojego życia przejmuje się losami dziecka, i nawet nie będąc tego świadomym chce naprawić jakieś rzeczy z przeszłości. Nawet jeżeli na ustawienie przywiedzie go poczucie winy wobec dziecka – kim ja jestem, żeby odmówić ustawienia?

I chyba, na dzień dzisiejszy, nie powiedziałabym do rodzica, którego syn zapija się na śmierć „Zgódź się na jego los. Jego dusza tak wybrała. Kiedy syn będzie gotowy sam może przyjść na ustawienie.” Powiedziałabym raczej: „Jeżeli jesteś gotowa/gotowy, możesz popatrzeć razem z synem tam, gdzie on patrzy. A ja mogę Ci w tej podróży towarzyszyć”. A w innym przypadku, gdyby przyszedł ktoś, kto chce popatrzeć na przykład na to, dlaczego jego dziecko wciąż nie może zbudować trwałej relacji partnerskiej i założyć rodziny, a klient/klientka czeka na wnuki, albo chce popatrzeć na homoseksualizm swojego dziecka, bo się wewnętrznie nie zgadza, być może powiedziałabym „Twoje dziecko ma prawo do swoich własnych wyborów, jakiekolwiek by one nie były. Jeżeli chcesz, możemy popatrzeć na to, co w Tobie powoduje, że nie możesz się na to zgodzić albo, że nie możesz tego wytrzymać”. Możliwych scenariuszy jest nieskończenie wiele i daleka jestem od jakichkolwiek uogólnień – kiedy tak, a kiedy nie.

To, co chcę przekazać, to że i tutaj, jak zwykle w ustawieniach, nie ma jednej obowiązującej odpowiedzi, nie ma złotej zasady, którą można by zastosować do wszystkich przypadków. Za każdym razem patrzymy od nowa.
A na ustawienie i tak warto przyjść. Zacytuję tutaj Gerharda Walpera „Dzieci zawsze martwią się o rodziców” – więc jeśli rodzic zrobi wszystko, żeby dziecko nie musiało się o niego martwić, dorosłemu dziecku będzie po prostu lżej zmierzyć się z jego własnymi demonami.

Kopiowanie wymaga podania źródła.


Zapisz się do newslettera