Dlaczego boimy się ustawień rodzinnych / ustawień systemowych?

Dlaczego boimy się ustawień rodzinnych?

„Dla odważnych!” „Są niebezpieczne!” „Nigdy na to nie pójdę, nie będę ryzykować!” „Po ustawieniu można się potem zbierać przez lata, to całkiem rozwala.” – to opinie dosyć często spotykane wśród przeciwników ustawień. Akurat spostrzeżenie, że ustawienia są dla odważnych, popularne jest również wśród zwolenników tej metody.

Dlaczego tak bardzo się ich boimy? Być może dlatego, że rozwój boli… Być może dlatego, że boimy się tego, czego nie rozumiemy…

Poniżej subiektywna i z pewnością niepełna lista powodów, dla których ta metoda może budzić tyle niepokoju.

Lęk przed nieznanym. Nikt tak naprawdę nie wie, jak działają ustawienia. Można mówić o polu informacyjnym, morficznym, Polu Wiedzącym, szukać wytłumaczeń w epigenetyce, ale tak naprawdę dotykamy tutaj nieznanego, tajemnicy. Według mnie już samo to może u wielu osób powodować lęk i potrzebę odcięcia się. Tymczasem, żeby otworzyć się na ustawienia, w pierwszej kolejności należałoby uznać, że chociaż o czymś nie wiem, chociaż nie uczono mnie o tym w szkole i postrzegam świat w pewien określony sposób, to nie oznacza, że to, o czym nie wiem, nie istnieje. To pierwszy krok. Drugim jest uznanie, że chociaż nieznane budzi we mnie lęk, być może ten lęk mnie ogranicza i zatrzymuje w rozwoju. I tak dalej.

Ciężary rodowe, od których chcemy się odciąć. Ustawienia rodzinne konfrontują nas z ciężkim losem naszych przodków. Niejednokrotnie wiemy, co działo się w przeszłości w naszej rodzinie, ale nie chcemy mieć z tym nic wspólnego, bo to za bardzo boli. Odcinamy się, patrzymy w przyszłość, nie chcemy, aby trudne doświadczenia na nas ciążyły. Po co rozgrzebywać przeszłość? Czy nie lepiej iść do przodu, skupić się na tym, co można zrobić, a nie ubolewać nad minionymi czasami? Bywa też inaczej: nie wiemy, czego doświadczyły poprzednie pokolenia, gdyż nigdy się o tym w rodzinie nie mówiło. Przeczuwamy, że było to coś tragicznego, ale nie chcemy wiedzieć ani doświadczać niczego więcej. Ustawienia wydają się takie niebezpieczne, bo zaprowadziłyby nas na chwilę dokładnie tam, gdzie było ciężko, gdzie miały miejsce rodowe traumy i ból.

W ustawieniach odkrywane są tajemnice, które według nas powinny pozostać ukryte. Możemy podświadomie nie chcieć dowiedzieć się, że jakaś część historii naszego rodu oparta jest na kłamstwie, błędnym założeniu lub pominięciu. Z takim odkryciem zwyczajnie trudno się pogodzić. Ustawienie może ujawnić dotychczas skrywaną tajemnicę, ale dzieje się to w takim momencie, kiedy i my, i cały nasz system jest na to gotowy. Można wiele razy korzystać z ustawień nie odkrywając nic szczególnego. I nagle bach! Niby podobny temat, a ustawienie doprowadziło do ujawnienia czegoś, co dotychczas nie było ujawnione. Dlaczego tak późno? Dlaczego dopiero teraz? Być może dlatego, ze trzeba było przekopać się przez wiele warstw przykrywających tę tajemnicę. Być może również dlatego, że wcześniej trzeba było nawet wielu lat, aby na tyle nas wzmocnić, żeby ujawnienie tajemnicy nie było zbyt szokujące, i żebyśmy mogli to przyjąć. To nie znaczy jednak, że jesteśmy na to w pełni przygotowani. Odkrycie jakiejś niezbyt chlubnej tajemnicy nadal może być dla nas szokiem i budzić ogromny opór. Mimo wszystko warto, gdyż wszystko to, co ukryte, oddziałuje na nas o wiele silniej, niż byśmy sobie tego życzyli. Tajemnice są obciążające dla wielu kolejnych pokoleń.

Podświadomie boimy się utraty przynależności. Chcemy pozostać w rodowej lojalności, nawet jeśli ona powoduje, że życie nie układa się po naszej myśli, chorujemy, cierpimy. W naszej nieświadomości przynależność do systemu to warunek przetrwania, choć może być tak, że świadomie odcinamy się od naszych przodków. W ustawieniach rodzinnych/systemowych dochodzi do pojednania z rodem i w miejsce uwikłań i destrukcyjnej lojalności pojawia się poczucie zdrowej przynależności. Nasz ród, zamiast obciążać nas swoimi nierozwiązanymi historiami, zaczyna nas wspierać.

Wewnętrznie jesteśmy źli, na rodziców lub inne osoby z rodu, i wypieramy te trudne uczucia. Nie chodzi tu zresztą tylko o złość, ale o cały wachlarz trudnych uczuć, takich jak poczucie odrzucenia, rozczarowanie, wstyd itp. Możemy sobie dawać prawo do nich, albo je wypierać. W ustawieniach często widzimy, że odcinamy się od tej części nas samych, która takich trudnych uczuć doświadcza, bo nie chcemy zwracać się przeciwko osobom, których one dotyczą Danie sobie prawo do nich może budzić lęk, że utracimy przynależność (o tym wyżej). Niezależnie od przyczyn wypieranie i odcinanie się jest przeciwskuteczne. Im bardziej czegoś nie chcemy, tym mocniej pokaże się to w naszym życiu w postaci problemów ze zdrowiem, zablokowaniem witalności, problemów w relacjach partnerskich, z dziećmi, w pracy – wybierz właściwe. Zła wiadomość jest taka, że odcinając się nie ograniczamy wpływu tych tłumionych emocji i trudnych doświadczeń na naszą teraźniejszość. Dobra – że ustawienia pozwalają przejść przez zalewające nas złość i ból, uznać je i uszanować, zobaczyć szerszy kontekst, uwikłanie nasze i bliskich nam osób, i krok po kroku zmierzać w kierunku pojednania.

Świadomie lub nieświadomie skrywamy w sobie wstyd lub poczucie winy i nie jesteśmy gotowi stanąć z nimi twarzą w twarz. Boimy się, że ustawienia pokażą, że mamy ku temu powody, że faktycznie zrobiliśmy coś, z czego nie jesteśmy dumni. Może czujemy, że kogoś skrzywdziliśmy albo uniknęliśmy odpowiedzialności. Tymczasem ustawienie pokazuje jeszcze głębszy plan, gdzie za wszystkim, co robimy, i za wszystkim działa miłość (o tym więcej tutaj). Mało tego, może się okazać, że nasz wstyd albo poczucie winy przynależą do kogoś innego z rodu, a my, z tej nieświadomej miłości, nosimy te uczucia w sobie. Nie ma tu miejsca na ocenę i obwinianie. Efektem jest ulga, uwolnienie się od wstydu, poczucia winy i innych najtrudniejszych emocji. Zaczynamy patrzeć na innych i na siebie z większym współczuciem i zrozumieniem. Kiedy zgodzimy się na tę niewiadomą w sobie, zamiast oceny pojawi się w nas zaufanie (bo tam na dnie i tak jest miłość) a ustawienie przestaje być „takie straszne”. Jest po prostu szansą na zobaczenie i pokochanie samego siebie, poprzez zobaczenie, w co jesteśmy uwikłani.

Nie chcemy konfrontować się z prawdą. Nierzadko tkwimy w strefie komfortu, która niekoniecznie nam służy, ale jest znana i pozornie bezpieczna. Wybieramy iluzję zaprzeczając rzeczywistości i idealizując fakty. Coś nas uwiera, bywa mocno niewygodnie, ale w ogóle nie mamy ochoty albo siły, aby zburzyć tę iluzję. Tymczasem ustawienie przybliża nas do urealnienia naszej sytuacji (rozpoznania, w czym tak naprawdę jesteśmy) i gdy ta prawda do nas dotrze, być może nie będziemy mogli już dłużej odwracać od niej wzroku. „Zła” wiadomość jest jednak taka, że na dłuższą metę taką postawą krzywdzimy samych siebie i naszych bliskich również, a życie i tak, krok po kroku, będzie częstowało nas doświadczeniami, w których większe i mniejsze kawałki iluzji ulegną zniszczeniu. Dobra wiadomość to ta, że już samo zobaczenie, w czym tak naprawdę tkwimy, bez koloryzowania, niejednokrotnie ma uzdrawiające działanie, i uwalnia zablokowaną energię. 

Nie chcemy zmiany. Nie jesteśmy gotowi na zmianę w naszej zewnętrznej przestrzeni, nie chcemy nowej pracy, innego partnera, a boimy się, że po ustawieniu „wszystko się zmieni” albo że „sobie popsujemy”. Chcielibyśmy czuć się lepiej w tym, co jest. Boimy się, że po ustawieniu wszystko się rozsypie. Tak nie musi być. Tak, po ustawieniu zmienia się wszystko, ale wewnątrz nas. To, w jakim zakresie te zmiany pokażą się na zewnątrz, zależy przecież od wielu czynników. Zdarza się, że zmieniają się nasze wewnętrzne doświadczenia, sposób przeżywania, zaczynamy czuć się lżej, lepiej, a to, co kiedyś stanowiło problem albo ciężar, dzisiaj już takie nie jest, mimo tego, że świat wokół nas pozostał bez zmian. Niby wszystko to samo, ale nam w tym łatwiej. I gdy dokonuje się taka zmiana w nas, powoli, jakby od niechcenia, świat na zewnątrz staje się coraz bardziej wspierający.

Kopiowanie wymaga podania źródła.


Zapisz się do newslettera