Ratowanie drugiej osoby to w dynamikach relacji niemalże klasyka… Jeżeli w dzieciństwie w jakimś obszarze stałaś/stałeś na miejscu dorosłego i ratowałaś/ratowałeś mamę albo tatę – wspierałaś emocjonalnie, byłaś nadmiarowo grzeczną córką, żeby nie przysparzać problemów, brałaś na siebie obowiązki dorosłego itd. – to jest duże prawdopodobieństwo, że wejdziesz w związek z poziomu tej rany. I co dalej? Będziesz robić to samo dla swojego partnera. Jakimś cudem zwiążesz się z kimś, z kim pewnie na początku była wielka chemia, a po jakimś czasie odkryjesz, że skądś to wszystko już znasz, i że w ogólnym rozrachunku taka relacja wcale Ci nie służy.
Ratujesz, kiedy podsuwasz rozwiązania, zasilasz finansowo i energetycznie. Ratujesz, kiedy bierzesz odpowiedzialność za emocje tej drugiej osoby i rezygnujesz z siebie, żeby partner/partnerka nie poczuła się źle. Ratujesz, kiedy bierzesz na siebie więcej odpowiedzialności i dajesz więcej i więcej. Ratowanie dodatkowo często jest połączone z głęboką potrzebą zasługiwania na miłość, uwagę, docenienie. Nie trudno sobie wyobrazić, ile bólu i niespełnienia można doświadczyć w takiej relacji.
Wychodzenie z tego programu to jak wychodzenie ze współuzależnienia, nawet nie „jak”, bo to się od współuzależnienia w zasadzie nie różni. Potrzebny jest czas i determinacja, nie „załatwia się” tego jednym ustawieniem ani szybką psychoterapią. Jednak już samo zauważenie, że ratuję, że chodzę w nie swoich butach, że nie do końca mam jasność, gdzie kończy się moja odpowiedzialność a zaczynają sprawy tej drugiej strony, jest wielkim krokiem naprzód. To sprawia, że krok po kroku zaczynasz bardziej przyglądać się sobie samej, sobie samemu, swojej historii i swoim uwikłaniom, odklejając się od pomysłów, co powinien zrobić partner.
Moment, w którym orientujemy się, że ten nasz partner czy nasza partnerka są dorośli, sami mogą decydować i zajmować się swoim życiem, przynosi ogromną ulgę. Teraz można już zobaczyć, że w gruncie rzeczy nie chodzi w tym wszystkim o tego partnera/partnerkę – ta osoba jedynie prowadzi nas do rozpoznania pierwotnego bólu i uwikłania związanego najczęściej z którymś z rodziców.
I dalej, ustawienia prowadzą Cię do miejsca, w którym w relacji z rodzicem zaczynasz być po prostu i tylko dzieckiem, dorosłym, ale wciąż dzieckiem dla mamy i taty. Zaczynasz widzieć, że wszelkie usiłowania uratowania najpierw rodzica, potem partnera czy kogokolwiek innego są skazane na niepowodzenie. Nie masz takiej mocy, żeby uratować kogokolwiek. Zaczynasz też widzieć, że los rodzica był na jego miarę, ale nie na twoją. To kolejny punkt zwrotny i ulga.
Nie da się jednak, według mnie, zaprzestać ratowania i uwolnić do własnego życia bez uświadomienia sobie, że gdzieś głęboko w nas czeka ktoś bardzo niepewny, zalękniony i samotny, kto jednocześnie utknął być może w dziecięcej omnipotencji. I tutaj również pięknie służą ustawienia. Spotkanie z wewnętrznym dzieckiem i budowanie połączenia z nim sprawia, że coraz mniej potrzebujemy już ratować innych i coraz mniej potrzebujemy zasługiwać na miłość ze strony np. partnera. Kiedy mała dziewczynka czy mały chłopiec w tobie zaczynają być widziani i zaopiekowani, możesz bez poczucia winy wybierać to, co służy tobie, nie potrzebujesz już być ratownikiem ani ofiarą, nie boisz się odrzucenia, itd.
To ratowanie ma różne formy, od subtelnych, które w niewielkim stopniu wpływają na nasze życie, do obciążeń, które sprawiają, że stajemy się wyczerpani, popadamy w niemoc, chorujemy. Warto z tym pracować, nawet jeżeli jesteśmy już mocno dorośli.
Kopiowanie wymaga podania źródła.